Dzień dobry bardzo!
Tęsknicie za latem? Ja coraz bardziej. Brakuje mi słońca, wyższej temperatury na dworze i widoku zielonej trawy ;) Na szczęście są rzeczy, które pomagają znieść zimę, m.in. kosmetyki. Czy takim pocieszaczem okazał się brązujący mus do ciała z BIELENDY? Zapraszam do mojej opinii.
Produkt: Brązujący mus do ciała ze złotą perłą
Marka: BIELENDA
Cena: 14 - 18 zł
Dostępność: hipermarkety/supermarkety, drogerie
Opakowanie:
Plastikowy słoiczek w bardzo ładnym kolorze - jasno brązowy, lekko mieniący się. Jak na niego patrzę to aż pożądam opalenizny w zbliżonym odcieniu. Wewnątrz znajduje się 200 ml produktu.
By zaaplikować kosmetyk na skórę trzeba zanurzyć rękę w słoiku. Myślę, że przy tego rodzaju artykule to dobre rozwiązanie. Nabieram go tyle ile potrzebuję i jednocześnie widzę ile go jeszcze zostało.
Zapach w opakowaniu:
Po odkręceniu wieczka nie czuć niemiłego zapachu, typowego dla produktów brązujących. Zapach jest przyjemny ale osobiście nie przypomina mi on nut orzechowych. Woń jest trudna do określenia, nie przypomina mi niczego smakowitego ale nie odpycha, jest miła dla nosa.
Zapach na ciele:
Spróbuję opisać także zapach jaki pojawia się u mnie po aplikacji musu. Otóż na początkowo zapach jest jeszcze milszy niż w opakowaniu. Aż się sama zdziwiłam. Niestety po kilkunastu minutach zaczęłam wyczuwać specyficzny smrodek, jaki pozostawiają produkty samoopalające. Aczkolwiek nie był on bardzo wyrazisty, nie odpychał, dało się przy nim funkcjonować. Swój mus aplikuję przed snem, kiedy wstaję rano nic nieprzyjemnego już nie wyczuwam.
Konsystencja:
Mus... Nie wiem co dokładnie producenci rozumieją pod pojęciem mus. Mnie osobiście kojarzy się trochę inaczej. Kiedy nabieram ten produkt czuję bardziej bardzo lekkie, rozpływające się w dłoniach masło. Bardzo dobrze się je wmasowuje w skórę ciała. Szybko się wchłania. Kolor miły dla oka - lekko beżowy.
Działanie:1. Tuż po wmasowaniu w skórę musu moja skóra mieniła się. Produkt pozostawił na niej złotawe drobinki. W okresie karnawałowym nawet mi się to podobało. Myślę, że latem też będzie to bardzo dobrze współgrało z promieniami słonecznymi. Kiedy moja skóra jest bardzo blada nie przepadam za tym efektem, jak już się "zbrązowi" wygląda to nawet sympatycznie.
2. Nie zostawia na skórze plam czy też smug. Nie brudzi pościeli i innych tkanin. Ufff...
3. Opala stopniowo. Jeżeli ktoś oczekuje natychmiastowej brązowej skórki to produkt nie dla niego. Aby doczekać się opalenizny należy tego produktu używać regularnie. Formuła bardzo delikatnie przyciemnia skórę. Na mojej bladej skórze po tygodniu zauważyłam różnicę.
4. Drobinki podkreślają opaleniznę i sprawiają, że skóra wygląda zdrowo.
5. Większego nawilżenia, ujędrnienia czy elastyczności skóry u siebie nie zauważyłam po stosowaniu tego produktu.
Podsumowując:Z brązującymi produktami to trochę jak z kotem w worku. Zazwyczaj kiedy mam styczność po raz pierwszy z takim produktem mam wiele obaw, zazwyczaj martwię się, że następnego dnia będę musiała chować nierówną, plamiastą opaleniznę. Po balsamy brązujące chwytam najczęściej zimą. Miałam już kilka takich ale chyba znalazłam ten idealny. Nie śmierdzi, delikatnie nadaje opaleniznę, nie zostawia smug. Jestem pod wrażeniem! Dodatkowo spodobało mi się, że nie trzeba wyjątkowo chronić dłoni przy aplikacji, produkt nie barwi ich bardziej, niż reszty ciała.
Bielenda wywołała u mnie pozytywne wrażenia. W okresie zimowym mus to mus ;)